23 kwietnia 2024

Prognozy a sprawa polska.

Prognozy a sprawa polska.

Gdy już udało mi się przebrnąć wreszcie przez proces instalowania, zabezpieczania i uruchamiania strony doszło do mnie, że wreszcie mam medium, na którym mogę od czasu do czasu pisać o zjawiskach w gospodarce. Cienki ze mnie oceniacz, ale jakieś tam doświadczenie prowadzę, coś w swoim życiu robiłem (co nie oznacza, że zrobiłem), trochę różnych rzeczy udało mi się zaobserwować. Warto się nimi podzielić. Skoro tak, to ad rem, bierzmy byka za rogi. Pierwszym problemem, który przyszedł mi do głowy, a który mocno zalega mi od lat jest prognozowanie. A dokładniej rzecz biorąc, creme de creme, wisienka na torcie, samo słodkie* , ukoronowanie prognozowania, czyli dokumenty finansowe.

 

Ile bym nie naukładał planów dla projeków, wszystkie zawsze musiały kończyć się trzema dokumentami finansowymi: RZiS, bilansem i rachunkiem cash flow. Taki był obowiązek. Plan musiał wyglądać mądrze, a kolumny liczb, czesto zajmujące dwie, trzy, a czasem i więcej, stron wygladają bardzo poważnie, a więc i mądrze. No i nikomu nigdy nie chciało się czytać kilkudziesięciu stron tekstu o zastosowanych narzędziach w dziedzienie ocen czy prognozowania, liczby za to dawały złudną pewność, że ocena prowadzona poprzez ich pryzmat będzie obiektywna, jedyna i słuszna. Sam jestem ciągle gorącym zwolennikiem liczb, bo one nie łżą, ale tylko wtedy, gdy się je umiejętnie zastosuje. Bo każde przecież narzędzie, jak ten przysłowiowy nóż, może mieć dwojakie zastosowanie: konstruktywne i destruktywne.

 

Nie wymagam od starosty, wójta**, bumistrza** czy marszałka województwa**, ani od ich służb, ani od służb ich służb, żeby wiedzieli czym jest NPV, czym jest, i czemu w ocenie projektów nie stosuje się, IRR, czym na odmianę jest ENPV, czym są FCFF, FCFF, dlaczego oba ostatnie ciągi zdyskontowanych wartości strumeni pieniężnych i tak w końcu są sobie równe, co oznacza prymat NPV w ocenie projektu? To wszystko, co prawda, nie przekracza pojmowania prostego dyskonta (a więc kłania się tu matematyka na poziomie VII klasy szkoły podstawowej oraz podstawowa umiejętność korzystania z arkusza kalkulacyjnego), przekracza jednak możliwości percepcyjne i intelektualne tych ludzi. Próby używania tych nieco bardziej zaawansowanych narzędzi spaliły generalnie na panewce, skończyły się zakamufowanymi wybuchami wściekłości, nie zachowałem bowiem złotej maksymy: "Urzędnik przed obliczem przełożonego musi mieć wygląd lichy i durny, żeby swym pojmowaniem rzeczy nie peszył przełożonego".*** i najczęściej słyszałem konkluzję: "Jest źle!" Na moje pytanie "Gdzie?" brzmiała zawsze karabinowa, jedna odpowiedź "Wszystko!". Ale za to długie kolumny liczb w RZiS można dodawać i odejmować, to już każdy potrafi, nawet do miliona, oby tylko nie pomylić się przy wklepywaniu ich do kalkulatora, i stąd już można WSZYSTKO wywnioskować, szczególnie z pozycji Zysk/strata. Tralalala!

 

Każdy, kto kiedykolwiek robił RZiS wie, że największym polem do manipulacji są przychody. Można je bezkarnie zwiększać o kilka procent (2, 3, 4) miesięcznie i nikt się nawet nie kapnie. Po roku zrobi się z tego spora sumka, którą zawsze można wytłumaczyć stosunkowo niewielkimi zadaniami, miesięcznie nałożonymi na realizatorów planu. W bilansie za to najłatwiej jest oszukiwać z poziomu zobowiązań handlowych. Te zawsze można tak ustawić, żeby bilans się zamykał, czyli żeby pasywa równały się aktywom. Wszystko z dokładnością do groszy... Tak, nie mylicie się! Oceniacze, którzy zasromani pochylali się nad projektami, jak nie widzieli setek milionów (miliardów) złotych, które nie kończyły się groszami, nabierali podejrzeń, i z reguły odrzucali projekty. Nikt nie myślał, że już post factum warto będzie sprawdzić, na ile prognozy (w setkach milionów złotych z dokładnością do jednego grosza!) znajdą swoje odbicie w rzeczywistości. A ta zawsze skrzeczała! Jeśli tylko wartości zaprognozowane różniły się od uzyskanych o nie więcej jak o 25% - ja uznawałem plan za sukces! Ale najczęsciej było tak, że te rozjazdy sięgały 80, 100, a czasem 200 i więcej procent! Z reguły nie zgadzało się nic, bo rzeczywistość jest zbyt skomplikowana, a my jako ludzie jesteśmy zbyt głupi, żeby wynaleźć takie narzędzia, które pozwoliłyby na dużo lepszą jej ekstrapolację. Mówiąc mniej mądrze - liczba zmiennych w gospodarce, tych znanych i nie, jest tak duża, że zapanowanie nad nimi jest w zasadzie niemożliwe. Stosujemy tu rachunek prawdopodobieństwa, żonglujemy wartością oczekiwaną dla danych wielkości (np. cen produktów, ceny energii elektrycznej, wszystko oczywiście na przestrzeni wielu lat) ale to, tak naprawdę, jest miarą naszego niedołęstwa i partactwa umysłowego. Rzeczy obciążone niepewnością mają to do siebie, że się w końcu  albo wydarzą, albo nie, i w efekcie końcowym nie ma żadnego znaczenia, czy prawdopodbiestwo ich zajścia wyynosiło 10 czy 90%. Oczywiście, zadziała zasada, że przy nieskończonej liczbie próbek (ergo, przechodzimy ze zjawisk dyskretnych na ciągłe, co nie występuje w rzeczywistości!) ta wartośc prawdopodobieństwa się potwierdzi, ale co z tego? W tym jednym, konkretnym przypadku który my rozważamy, rzecz albo zajdzie, albo nie! I nie zdarzyło mi się nigdy, by przez niedołęgi umysłowe przyjęty (z mądrym potakiwaniem głowami, z cmokaniem, jaki to dobry plan...) w miliardach, z dokładnością do grosika, zrealizował się w tkance finansowej z błędem mniejszym, jak sygnalizowane 25%. Byliśmy w tej sprawie zgodni z moim dyrektorem finansowym, że plany pownniśmy robić w tysiącach złotych, bez miejsc po przecinku, ale jak to wytłumaczyć oceniaczom? "Bilans ma być w złotówkach z groszami". Zgoda, post factum, nigdy ante factum. Ale voila! Żądali, to był. Jego wartość informacyjna była w zasadzie zerowa. W nas obu wzbudzał tylko politowanie i wzruszenie ramion.

 

I na koniec dokument, który jest w sumie najważniejszy, a który oceniacze kwitowali tylko wzruszeniem ramion, rachunek cash flow. NIe jest samodzielnym dokumentem finansowym, powstaje z przetworzenia bilansu i RZiS, uzupełniony o notowane na boku zdarzenia gospodarcze, związane z obrotem środkami trwałymi, ale z niego tak naprawdę wynika kondycja obecna i prognozowana przedsiębiorstwa. Na jego podstawie buduje się NPV,  najlepszy parametr ocny efektywności projektu. Jeśli tylko, oczywiście, pozostałe dokumenty robione są starannie, ostrożnie i bardzo zachowawczo. Bo przetrwanie przedsiębiorstwa zależy od ilości gotówki w nim, a nie czy ma zysk na papierze, co próbowałem kiedyś wytłumaczyć  pewnemu bardzo przemądrzałemu biegłemu badaczowi bilansu, bezskutecznie. Uparł sie jak idiota, że ma rację. No to i niech ma! Mnie to w sumie wisi. Jak kto chce byc głupi, niech będzie. A tak na marginesie: Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby biegłym rewidentom, będącym z istoty swojej księgowymi, dać prawo opiniowania o przyszłości przedsiębiorstwa? Dwa razy poszedłem  z nimi na noże: jedna pani, z tępym wyrazem twarzy  twierdziła, że szpital trzeba już, natychmiast zaorać, a po roku szpital kwitł, drugi pan z pewnością kompletnego idioty, twierdził, że spółdzielnia jest w dobrej sytuacji, spółdzielnię za zobowiązania i totalną głupotę spółdzielców trzeba było po roku zlikwidować. I jedno i drugie miało gdzieś rachunek cash flow, gdzie próbowałem im coś pokazać. Za to tu nikt nas nie ganiał za tysiące złotych. Bo tego akurat dokumentu akurat nikt nie rozumiał, choćby nawet jego części. Nie rozumieli go też badacze bilansu, a czym jest FCFF i FCFE nawet nie chcieli słyszeć.

 

            Z mojego doświadczenia wynika, że planowanie w złotówkach i groszach jest absurdem, a w przestrzeni szpitalnej w ogóle planowanie jest wróżeniem z fusów.  Tam już w pierwszym miesiącu, po dowolnie głupiej decyzji polityków, nic się nie będzie zgadzać. Miałem taki przypadek, że poprzednicy zaplanowali w szpitalu niewielki zysk przez cały rok, a po styczniu strata wynosiła już prawie 800 tysięcy złotych (SIC!) i miała tendencję wzrostową, miesiąc do miesiąca. To trochę nie była porzedników, zaskoczonych kompletnie kretyńskimi decyzjami polityków, ale też  w radosnej twórczości poprzedników w RZiS nadoszukiwałem się tylu bredni, że od pewnego momentu przestało mi się chcieć analizować. System szpitalny powienen być całkowicie zwolniony  z terroru planowania, niegdysiejsze rozwiązania, budżetowe, gdy szpital dostawał pieniądze w poszczególnych paragrafach pod planowane WYŁĄCZNIE koszty, był jak teraz widać, bezwzględnie lepszy. Lepszy jest bowiem brak planu, jak gówniany plan, pisany pod percepcję głupich oceniaczy. Ale to już zupełnie inna historia, na inny felieton.  

Wiktor Hajdenrajch

 

 

* ulubione powiedzenie wybitnego polskiego fizyka, prof. Krzysztofa Meissnera

** niepotrzebne skreślić

*** Autentyczny ukaz Cara Piotra I Wielkiego 

 

Do stworzenia strony wykorzystano kreator stron www WebWave.